Dziesięć nominacji do Oscara zgarnął w tym roku 9. film Quentina Tarantino zatytułowany „Pewnego razu... w Hollywood”. Obraz z Leonardo DiCaprio i Bradem Pittem w rolach głównych jest hołdem reżysera do starego Hollywood. W tej samej kategorii, w której nominowany był Pitt, wyróżnieni zostali także: Tom Hanks – „Cóż za piękny dzień”, Anthony Hopkins – „Dwóch papieży”, Al Pacino – „Irlandczyk” i Joe Pesci – „Irlandczyk”. Akademia uznała, że na miano najlepszego aktora drugoplanowego zasłużył najbardziej Brad Pitt.
– Dziękuje, to wspaniałe. Dziękuje Akademii – rozpoczął Brad Pitt, odbierając Oscara. – To naprawdę dzięki Quentinowi Tarantino. Jesteś oryginalny, jedyny w swoim rodzaju, przemysł filmowy bez ciebie byłby zupełnie innym miejscem. Kocham to, że widzisz w ludziach to, co najlepsze. Leo – jesteś fantastyczny – zaznaczył. – Nie często patrze wstecz, ale to mnie do tego zmusiło – mówił i podkreślił, że to, gdzie jest zawdzięcza wielu wspaniałym ludziom. – To dla moich dzieci. Kocham was – zakończył.
twitterGaleria:
Oscary 2020. Jak wyglądały gwiazdy? Zobacz zdjęcia z ceremonii
O czym jest film „Pewnego razu... w Hollywood”?
Produkcja otrzymała 7-minutową owację na stojąco po premierze na Festiwalu Filmowym w Cannes. Opowiada o losach zmagającego się aktora Ricka Daltona (Leonardo DiCaprio) i jego dublera-kaskadera Cliffa Bootha (Brad Pitt), którzy próbują ożywić swoje kariery. Ich historie łączą się z losami Sharon Tate (Margot Robbie), która przeprowadza się w te okolice, a także z członkami grupy sekty Charlesa Mansona.
Tło filmu „Pewnego razu... w Hollywoood”
Lata sześćdziesiąte były w Stanach Zjednoczonych czasem niezwykłym. Świat zmieniał się bezpowrotnie. Odchodziło stare, zastępowane nowym. To być może największa rewolucja obyczajowo-kulturowa w historii tego kraju. Stare pokolenie, „najlepsze pokolenie”, bohaterów wojennych II wojny światowej, odchodziło w cień, podczas gdy młodsze pokolenie rozpoczęło prawdziwą rebelię. Chciało wolności i równości – dla wszystkich. Wszechobecne narkotyki pozwoliły doświadczać rzeczywistości na nieznanej dotąd głębokości doznań. Od teraz życie miało polegać na zabawie, miłość miała być wolna, a muzyka miała być wszędzie. Poezja miała stać się przełomem i przełom ten wieszczyć, bo wszyscy czuli, że wielka zmiana wisi w powietrzu.
Rok 1969 przyniósł jednak rozgoryczenie. Ludzie byli wściekli na wojnę w Wietnamie, gdzie ginęli niewinni młodzi żołnierze, Ameryka wciąż nie otrząsnęła się po zabójstwach Roberta Kennedy’ego i Martina Luthera Kinga, które miały miejsce rok wcześniej. I choć lądowanie na Księżycu było wielkim skokiem w historii ludzkości, zbierająca się nad USA burza nadeszła 9 sierpnia 1969 roku. To tego dnia banda hippisów, prowadzona przez samozwańczego mesjasza Charlesa Mansona, włamała się do rezydencji Sharon Tate i zamordowała będącą w ósmym miesiącu ciąży aktorkę oraz cztery inne osoby. Brutalne morderstwo wstrząsnęło nie tylko Hollywood, ono zakończyło miłujące pokój i nawołujące do wolnej miłości lata sześćdziesiąte. Ta wydarzenia stały się jedną z najtragiczniejszych legend w historii, na zawsze zmieniając świat.
„Pewnego razu... w Hollywoood” – jak oceniany jest film?
Dziewiąty film Quentina Tarantino w serwisie IMDB, największej na świecie internetowej bazy danych na temat filmów, seriali i ludzi z nimi związanych, ma ocenę 7,8/10 na 343 tys. głosów. Na polskim odpowiedniku – Filmwebie – oceniony został na 7,4/10 na 107,5 tys. głosów.
Czytaj też:
Laura Dern z Oscarem. Wzruszające podziękowania dla rodziców